Nie wiem, czy to kwestia zatrucia po przeczytaniu książki Stephenie Meyer, czy też nadszedł TEN CZAS, ale swobodnym dryfem, zaczynając od newsa na esensji o trailerze do nowego Janosika poprzez wikipediowanie reżyserki, Agnieszki Holland, szukanie (bez konkretnego powodu) w opisach jej filmów tego, w którym grał Leonardo DiCaprio, czyli Całkowite zaćmienie (żeby było edukacyjnie, poszukałam na wiki informacji o obu bohaterach i przekonałam się, że żaden z nich nie zginął skacząc z mostu podczas jazdy pociągiem), po zdziwienie, że Plac Waszyngtona jest jej filmem, a film ten wspominam całkiem w porządku ze wspólnego oglądania z Ellaine (swoją drogą dziwne, że wyleciało mi nazwisko reżyserki z głowy), po zarzucenie okiem na Youtube w celu sprawdzenia, czy to na pewno ten film i po przeczytaniu komentarza, że Jennifer Jason Leigh grająca u Agnieszka Holland bohaterkę Catherine zrobiła z niej „wiejską idiotkę” postanowiłam sięgnąć po sprawdzony romans, czyli Rozważną i romantyczną (wciąż zaskakuje mnie, że reżyserem jest Ang Lee), ale nie chciało mi się przebijać przez początek (w między czasie zrobiła się chyba 22:00), a i romantyczność momentami przeraża, chyba powoli wyrastam z tej historii, więc sięgnęłam po jeszcze bardziej klasyczną klasykę, czyli Jane Eyre. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że wyszło bardzo długie zdanie. Zdaję sobie również sprawę z tego, że Rozważna i romantyczna jest książką starszą (1811) od Jane (1847), ale w tym wypadku decyduje data dotarcia do mnie, a Jane była pierwsza. I to w wersji okrojonej, bo poprzedni właściciel książki wyrwał kartki (wandal! wandal!) od momentu nawiązywania się romansu do nieudanego ślubu, czyli najważniejsze z całej książki. Czysta rozpacz.
Zarzuciłam na tubce Jane Eyre, ale wyskoczyło mi coś innego. A to coś innego, to… czteroodcinkowy serial BBC z 2006 roku o_O Szok. Tak dawno nie szukałam niczego o tym tytule, że mi umknął serial.
Zaczęłam go oglądać, a im bardziej go oglądałam, tym bardziej wiedziałam, że muszę go obejrzeć do końca za jednym posiedzeniem, żeby się ładnie wczuć i skorzystać z okazji posiadania w nocy wolnego czasu zazwyczaj przeznaczanego przez rodziców na sen. Zasadniczo można sobie wyliczyć, do której godziny mi to zeszło, i można też sobie wyobrazić jak wyglądałam dnia następnego.
Z filmu jak zwykle wycięto dzieciństwo. To znaczy było, ale było go mało. O Helen Burns można było tylko wnioskować. Jednak w książce ma to więcej rączków i nóżków. Ale nie dziwię, się, że wycięto te fragmenty, bo jednak dla romantycznej duszy ważniejszy jest romans niż nieszczęśliwe dzieciństwo. Ciekawe było natomiast prowadzenie kamery w tymże dzieciństwie, czyli żabia perspektywa. Wydaje się oczywiście mocno przesadzona, ale w sumie bohaterka przeżywała traumę, więc takie odgórne wejrzenie okrutnej ciotki na oddolną dziewczynkę jest zrozumiałe. Aha, sam początek rozwala – dziewczynka siedzi na pustyni i piasek przesypuje się między jej palcami. Fajniusie ^_^
Przyznam, że pan Rochester wydał mi się w tej wersji absolutnie za młody. Niby Toby Stephens ma teraz 40 lat, ale jakoś tak… Dobrze się zakonserwował, czy coś. Trochę jego zachowanie w stosunku do Jane oparte na własności i uległości tejże wydawało mi się nie teges, ale to może ja jakoś poszłam do przodu. Musiałabym przeczytać w całości książkę jeszcze raz, żeby sprawdzić jak to tam było. Ogólnie serial zrobił na mnie pozytywne wrażenie, wydawał się dość wierny pierwowzorowi (pomijając cygankę, rozmowy Jane z St. Johnem) i dobrze mi z tym było. Aha, były też momenty, dokładnie dwa. Z Berthą Mason i potem Rochester vs. Jane. Oczywiście oba nie pojawiają się w oryginale, ale trzeba przyznać, że ten drugi był całkiem na miejscu.
Skończyło się następnego dnia podczytywaniem oryginału i polskiego tłumaczenia ^_^
Oj, daleko Stephenie Meyer do Charlotte Brontë.